No i masz, listopad nastał.
Pstryk i jest…
Nie zapowiadał się, wziął był Kszypkową zaszedł znienacka.
Dopiero co był luty i podniety groszkowe, pierwsze powiewy kwiecia w głowie, plany działkowo ogrodowe miały miejsce.
A tu co?
Wiosna przeminęła z wiatrem, lato czmychnęło pozostawiając wspomnienie gorąca i wysuszonej na wiór ziemi działkowej a także zamiany wody w wino… A nie, to nie ta bajka… Zamianę wody w czarną maź, aby podlewać się nie dało pracowicie zakopywanych pod ziemią nasion wszelakich.
Norweski znajomy od bonsai leży samotnie w zimnej i podmokłej altance, dżdżownisie pracowicie żują glebę, krety robią swoje. A w Kszypkowej odezwała się tęsknota za tymi zagonami pszenicy, za hektarami rzepaku, za kłosami żyta szumiącymi na wietrze…
A nie, czekaj, toż to działka 200 m2. Krzypkowa ani hektarów, ani złotych loków powiewających łagodnie na wietrzyku wiosennym nie ma, ani kibici powabnej, ani szaty jedwabnej. Jakkolwiek to tam szło. Nic to, tęsknota, tęsknotą… Hektarów ni kibici do tego nie trzeba.
I marzy Krzypkowa nocami, popołudniami, porankami, o przyjacielu z silnymi ramionami. Myśli o tych twardych, silnych ramionach, o tym żelaznym uścisku, mocy łamiącej drzewa jak zapałki. Zawsze miała Krzypkowa słabość do siły takowo zewnętrznej jak i wewnętrznej. W związku z tym marzenia te są mocno sprecyzowane, nakierowane na konkretny obiekt.
Wspomnienia ciepłych dni, gdy ruchy tychże ramion były automatyczne, szybkie, precyzyjne na tyle na ile nakierowała je rozedrgana dłoń Krzypkowej.
Wspomina Krzypkowa ten dzień, potem drugi i następny.
Wspomina swą skroń zroszoną kroplami potu.
Wspomina swój przyspieszony oddech.
Wspomina wyrzut endorfin.
Przyspieszone bicie serca…
Ta rytmiczna praca…
Jego żelazne ramiona…
Jej zagryziona warga…
I oto jest!
Idealne bonsai z jabłonki machnięte cudniesilnoramiennym sekatorem.