Niedzielny poranek.
Słońce świeci, ptaszki śpiewają, kot się tuli, rybki pływają zwinnie między na wpół obgryzionymi roślinami, mąż pochrapuje. Żona/matka zaszlafrokowana, z okiem na wpół otwartym jedną ręką grzeje mleko dla bąbelka, drugą nastawia kawę. Żeby tylko nie pomieszać zamówień, bo to dopiero będzie… (Już widzę chemicznie zainicjowane adhd Bąbelka i sraczkę stulecia umęczonej matki).
Eniłej. Niedziela. Sielanka. Jest miło. Dziś wyjazd na małą imprezkę. Zaraz po obróceniu mleka Bąbelek ochoczo pokopytkował do biurka swego białego (znaczy kiedyś było białe, a teraz jest jak cebula – ma warstwy: warstwę brokatu, różowej farby, kleju, znowu brokatu, farby w kolorze hot pink, skrawków papieru kolorowego i któż to wie co tam jeszcze mieszka) i rozpoczął proces twórczy.
Proces twórczy zawsze odbywa się z rozmachem i często konieczna jest pomoc mamy
-Maaaaaaaamo, odkręć brokat/farbkę/klej!
Btw, obrazek wyszedł cudny, a warstwę brokatu będącego pozostałością po procesie dało się wciągnąć odkurzaczem. Także luz. Obyło się bez awantur, rozlezienia brokatu po całej dzielni. Obrazek gotowy, lalki na drogę spakowane, usta (bąbelka!) umalowane, policzki (również bąbelka) przypudrowane, kreacja (bąbelka, a jakże?) zarzucona, zimowe buty (a co! Dziś ma być 20 stopni, ale mama powtarza, że trzeba dbać żeby w stopy było ciepło, bo już jesień czuć, więc tego) zarzepione. Słowem można iść. Znaczy rodzice też nawet ogarnięci i już przytomni. Nawet kot nakarmiony, luz.
Widok w windzie: wkurzona (nikt nie wie czym) Vanesska stoi z torbą prezentową wielkości połowy Vanesski w ręku oraz mlekiem w butelce ze smoczkiem w drugiej (nie, żeby miała już 5 lat, no ale to już na konto matki złej, więc luz).
Mąż do żony:
– Żono, ładnie wyglądasz – żona nieśmiały dyg i trzepot rzęsami oraz ciche
– Dziękuję!
a tu trel słowiczy bąbelka się rozlega na tym metrze kwadratowym
– A jaaaaaaaaaaaaa? Wrrrrr ghrrrrrrrrrr pffffgrum.
Na to mąż jednej a ojciec drugiej błyskawicznie i zupełnie niespeszony
– Skarbie, wyglądasz pięknie,
na co Lucyn
– No!
No i wciąż wkurzona nie wiadomo czym targa ten prezent w ręce prawej wyczłapując już z windy i nóżką przyodzianą w subtelne trzewiki (przypomnijmy- buty zimowe za kostkę) tupiąc z taką siłą że sąsiedzi na dziesiątym słyszą. Ależ co to jest za targanie. Ulala! Nie byle jakie. Znacie te opowieści o subtelnych księżniczkach, których uścisk jest niczym dotyk motyla? O tych zwiewnych istotach, których całe zachowanie jest idealnie wyważone, wszelki ruch powabny, nacechowany delikatnością…
No to tu było przeciwnie.
Sru, jeb, trzask torbą.
Nie szkodzi , że w środku pudełko z prezentem. Matka westchnęła, podziękowała sama sobie, że nie wpadła na to żeby zakupić w prezencie porcelanowe filiżanki.
– Proszę, podaj mi tę torbę, albo podnieś ją do góry, bo ciągany w ten sposób po chodniku może się zepsuć
– Nie! Wrrrrr ghrrrrrrrrrr pffffgrum
A może jednak moja córka jest Krakenem?
Po czym
– Berek! – Po czym pomknęła jeszcze bardziej szurając i obijając torbą o chodnik…
Dobrze, że mamy dziewczynkę. Dziewczynki podobno są subtelniejsze, delikatniejsze i cichsze od chłopców…