Sezon ogródkowy w pełni. Krzypkowa rzuciła się na do uprawy ogródka zaraz z kalendarzowym początkiem roku. Wiedziona wyobraźnią i marzeniami nakupiła nasion i rozpoczęła uprawę rozsad. No więc na pierwszy rzut poszły strączkowe co lubią tąkać nóżki w zimnej wodzie. Groch i bób! Krzypkowa roztoczyła wizję zielonego pola pełnego groszków i dawaj do wszelkich kubeczków, doniczek, plastikowych pojemników po mięsie wrzuciła po trochu ziemi, żwiru akwaryjnego z nawozem mejd baj Małżonek. Znaczy nie, że on ten nawóz wyprodukował sam, ale sam wytąkał w akwariumie z rekinami, które to do produkcji nawozu przyczyniły się ochoczo.
Potem z nastaniem lutego poleciała Krzypkowa na działeczkę wojować ze szpadlem i nasadzeniami w gruncie. No bo kto jej zabroni? Nie ważne, że strugi deszczu lały się obficie. Nie ważne. Przywdziała swój sztormiak zakupiony przez ślubnego na samym Monciaku w czasach przedbąbelkowych, gdy wybrali się na wyprawę spontanicznie zaplanowaną. Tak planowali, że Krzypkowa wybrała się na wyjazd nad morze bez kurtki. W marcu… No więc Ślubny fundnął ukochanej sztormiak. No i ten sztormiak do dziś w szafie wisi, pocerowany już, z wymienionym zamkiem, przechodzony nie jeden rok. Sztormiak to jest odpowiedni przyodziewek do ogródka, gdy woda leje się z nieboskłonu. No i sieje Krzypkowa w pocie czoła. A nie, wróć, to krople deszczu. No i sieje Krzypkowa w pocie deszczu i sieje. Wysiała 🙂
Od lutego owy groszek został nieźle podpłukany przez deszcze, podmarznięty przez incydentalne mrozy, przehulany wiatrem. Ale nic to, Krzypkowa przywdziała sztormiak jeszcze kilka razy i pieczołowicie doglądała, dosiewała, dopingowała do wzrostu. Wyrósł więc 🙂 Zielony cud.
No i nastał czas wiosenny, gdy coraz śmielej gleba obsychała. Krzypkowa nie w ciemię bita i postanowiła, że groszki, kurna, rosnąć będą, czy to mróz, powódź, czy susza! W chwili tak zwanej wolnej poleciała była Krzypkowa na działeczkę dostarczyć odpowiednią wilgoć glebie. Wpada jak po ogień na teren upraw, a tam co? No kropi, dżdży, siąpi. Ale nie z Krzypkową te numery. Se kobieta umyśliła, że będzie podlewać? Trafiło się popołudnie, że mogła przymknąć na działeczkę? No to do podlewania raz! No i teraz tak… Studnia na działeczce jest, wąż poskręcany leży, pompa do studni schowana w przybudówce na narzędzia. No i myśli sobie człek, że albo se kobieta daruje, bo skoro i tak dżdży to na cóż, no na cóż lać więcej wody?
Wiadomo przecie, że se babka jednak nie daruje.
No i myśli sobie człek, że skoro taka zawzięta, to myk pstryk i podlewa po czech minutah od otwarcia studni?
Oczywiście że było inaczej. Bo Krzypkowa z pompy studziennej w życiu nie korzystała. Co prawda jutjuba pod ręką miała, ale bez jaj, no chyba da se radę bez? No więc podkasała rękawy, nawet kluczyk do przybudówki odnalazła, acz nie było łatwo! Rozwarła wrota rzeczonej, odgarnęła pajęczyny, znalazła pompę. No to teraz dawaj składać zestaw podlewniczy. Wąż przytahała, do pompy dokręciła. Acz nie było łatwo! Potem umiejętnie ze słowami męża wrytymi w zwoje mózgowe (uważaj, żebyś tej pompy nie utopiła, przymocuj do czegoś, no szkoda by było gdyby pompę szlag trafił) opuszczała tę pompę do studni po sznurku delikatnie. Na sznurku pętelka, więc ją obciążyła cegłą, która ewidentnie do tego służyła i leżała zaraz obok studni. No więc zestaw zmontowany, zabezpieczenie przeciwutopieniowe założone i teraz nastała chwila prawdy. W razie gdyby się ktoś zastanawiał, to dalej mżyło i dżdżyło. Ale nie to było tu kluczowe, bo przecież niewciemiębitakszypkowa sprawdziła glebę. No z wierzchu może i lekko wilgotna, ale czy centymetry niżej to już suchutko jak pieprz. Ale została jeszcze jedna kwestia – prąd. Bo to pompa na prąd. A więc dawaj Krzypkowa pociągła delikatnie kabelek do altanki, wetkła wtyczkę do kontaktu. I co? I jakby nic… Ehhh… Gdy komputer nie działa to się go resetuje. No to Krzypkowa pomyślała, że i tu się owy sposób sprawdzi. Wtyczkę wytkła, wtkła jeszcze raz. TADAM! Zawarczało coś. Przybiła Krzypkowa piątkę sama sobie i poleciała tropem węża ogrodowego, żeby zobaczyć, czy fontanna już wybiła i cały świat podlewa. No i co? No i nic. Pompa pracuje, zestaw złożony, wszystko cacy. No ale z sikawki nic nie sika… Łaaaaaaaj, no łaaaaaaaj? Podregulowała Krzypkowa głębokość zanurzenia pomp. Wszystko gra i buczy. Zatachała wąż na grządkę i nic… Ale analityczny umysł nie od parady pomaga Krzypkowej rozwiązywać codziennie funkcje kwadratowe! Nawet te z parametrem! A przecież wąż ogrodniczy da się ładnie w parabolkę ułożyć. Zarówno w tą uśmiechniętą jak i smutną. To co? Może deltę policzymy? Be kwadrat minut cztery a ce… A nie jednak, nie. Rozciągnęła więc domorosła ogrodniczka wąż rzeczony na długość jego sztukowaną i dawaj analizę długości. I masz! Zagięty kurde i to w paru miejscach. No to dawaj go prostować. Wbrew pozorom nie młotkiem… Choć mogła… Ale nie… Nic na siłę… I oczom jej krótkowzrocznym i astygmatycznym pinglami przystrojonymi ukazał się nagle strumień wody. Błogość rozlała się w okolicach dziurawego serca Krzypkowej. Jak na komendę dżdż i mżmż się wyłączyły, czy jak to mawia Szanowna Rodzicielka Krzypkowej aniołki przestały nagle siusiać. A więc idealnie ogrodniczka przez duże O wyliczyła wilgotność oraz czas trwania mizernego opadu i genialnie wprost i przecież bez żadnych przygód rozpoczęła proces podlewania. Szkoda tylko, że końcówka węża przyzdobiona w taki tam prysznic śmieszny nie działa. Bokiem owego prysznica z trzech dziur (no bez kitu, na pewno plastikowe korniki przegryzły) leją się trzy strumienie. Nic to, ogarnęła Krzypkowa cegłę, reset pompy, zagięcia wężowe to ogarnie i trzy strumienie zamiast prysznica. Wystarczy ustawić podlewanie pod odpowiednim kątem i TADAM!
Groszek jak należy podlany.
Także tak to Krzypkowa w trakcie deszczu podlewa ogródek…