Jak przystało na ogarniętych i wszystko planujących ludzi zebraliśmy się na działeczkę wraz z pierwszym świergotem skowronka, czyli w okolicach godziny szesnastej (na stary czas o 17). Wiadomo, że chwilę później zaczęło się robić szaro buro i ponuro. Ale nic to, w zamierzeniu mieliśmy Mąż-robić nic, Żona-przekopać grządkę, Dziecko – odpoczywać po pięciokilometrowym rowerowanku z wiadomymi przygodami (kto nie wie, niech zajrzy do tekstu o rowerku, a w ogóle to w trakcie jazdy na rowerku Vanesska rozmawia również z wiatrem lub deszczem, zależy, które przeszkadza jej w jechaniu po idealnie prostej linii).
Kontynuując…
Gdy wysiedliśmy z pomykacza szos przywitał nas zapach mokrej ziemi. Vanesska z uznaniem pokiwała głową, mocno się zaciągnęła i wyrzekła
-Mmm, pachnie ziemią, mmm… Gąbka, ziemia piasek – i strzeliła uśmiech numer pięć okraszony błogością wyzierającą z niewinnych dziecięcych oczu.
Jeśli ktoś nie mieszka z nami, to może nie nadążać za hasłem „gąbka, ziemia, piasek”. Nie winię, sama bym w życiu na to nie wpadła. Serio! Śpieszę z wytłumaczeniem: 1.Córa ma uwielbia gąbki. Uwielbia je całą sobą i to dosłownie, bo lubi je wąchać, czochrać się nimi, gryźć je na sucho i na mokro. Mamy w domu kolekcję gąbek, które są absolutną świętością. Zapach gąbki działa uspokajająco co już nie raz się przydało; 2.Zapach piasku również działa kojąco. Gdy więc jesteśmy w piaskownicy, należy się okopać, dotrzeć do mokrego piachu i wąchać. Wiemy już, że piasku nie należy jeść, gdyż albowiem może dojść do serii mało przyjemnych skutków takich jak trzaskanie w zębach, zdzieranie szkliwa, włażenie drobinek między zęby, czym indukuje się większe huśtanie się tychże. Dorośli mówią, że jakieś tam bakterie, czy inne stwory mieszkają na piachu, a wiadomo, że mięsko to wystarczy przyjmować raz w tygodniu. Wiemy, gdyż były w przedszkolu zajęcia na temat piramidy żywienia…; 3. Zapach ziemi ma wiele różnych odmian: jest zapach leśny z nutą grzybka i aromatem liści spadających z drzew, mokry działkowy występujący po podlewaniu, mokry działkowy występujący po deszczu, mokry łąkowy na wiosnę, suchy działkowy/polny/podwórkowy od którego natentychmiast się kicha, zapach ziemi z pól z kwitnącym nań rzepakiem a także jeszcze mnóstwo odmian tej woni, którą uznaje się za miłą. Także taka to poetka zapachowa z tej naszej Vanesski. Ja tam jestem w stanie tachać ziemię z podwórka do domu, za każdym razem w rossmanie kupować nową gąbkę i zatrzymywać się koło każdej piaskownicy, jeśli Vaness jest od tego szczęśliwsza.
Natomiast ja nie o tym chciałam. Bo w końcu te krety…
W każdym razie wczłapaliśmy na terem ROD „Złota reneta” i przywitaliśmy prezesa, który poprosił o spisanie licznika z prądem. Pamiętasz Mąż? Tsza karteczkę z odczytem wetknąć do sekretnej skrytki, w której mieszkają koty. Serio, nie zmyślam! Mąż mi świadkiem. Ej, a może ja jestem bohaterką książki a la Chory Portier? Bo to moje życie tak wygląda, że nawet odczytu licznika nie można wrzucić do skrzynki pocztowej, albo przesłać esemesem (prezes umie w komórki, postępowy jest). Dziecko lata z różczką i wszystkich zamienia w żaby. Ani się spostrzeżesz, a tu cały trotuar kumka. Na każdym kroku napotykam przygody rodem z jakiejś opowieści fantasy. Sprawa warta zastanowienia…
No ale dobra, bo ja tak błądzę w odmętach tych dygresji, a tu kret czeka.
Od pięciokilometrowego rowerkowania zakończonego odciskami na subtelnych księżniczkowych dłoniach Vanesska ewidentnie zdążyła już odpocząć, bo na działkę, której jak głośno deklaruje przed każdą wyprawą nie cierpi pomkła była dosłownie w podskokach i ze słowami „zróbmy psikusa mamie” na ustach. Robienie psikusa polega na podbieganiu do czegokolwiek co występuje na drodze (dość często są to napotkane rośliny: drzewa, krzewy, źdźbła trawy, kijki wszelakiej maści, które jeszcze nie zdecydowały się, czy spróchnieć, czy może wypuścić łodyżkę z listkami) i zmienianiu kształtu swego ciała, tak żeby jak najdokładniej schować się za rzeczonymi szepcząc przy tym tubalnie i odrobinę chichrając, abym przypadkiem nie zdołała się zorientować, że Córa ma jest gdzieś w pobliżu.
Ostatecznie przekroczyliśmy bramkę furtki i przystąpiliśmy do szybkiego rekonesansu. Klub (znaczy altanka) została otwarta, resztki malin wyjedzone z krzaków, skrzynka z przyborami typu sekator, pazurki, mini motyka oraz rękawiczki przeniesiona na grządkę. Ochoczo zaczęłyśmy wyrywać pozostałe smutne, wpół uschnięte, obgryzione przez ślimaki, pozbawione pojedynczego listka krzaczki fasolowe. W naszych ogródku bowiem wszelkie stworzenie naje się do syta. Mięczaki więc wsuwają w najlepsze fasolę. Nie powiem, smaczna jest. Szparagowa, żółciutka, no palce lizać. Krzaczki z drugiej strony to chyba nie mój smak, więc nie pożeram pasjami. Natomiast zwierzęta posiadające tylko jedną nogę oraz obfitą ilość śluzu się nie krępują. Odmian ślimaków występujących na działce numer siedemdziesiąt osiem do tej pory naliczyłam chyba z pięć. Każda z nich otaczana jest przez Vanesskę z równą troską, ekscytacją i zainteresowaniem. Winniczki przenoszone są pracowicie w miejsce, w którym będzie im się żyło spokojnie i bez groźby uszkodzenia wrażliwego węglanowo-wapniowego domu. Te malutkie, których godności nie poznałam do dziś, mimo, że pytałam… oglądane są przez Potomkinię pieczołowicie pod darowanym przez Dziadka szkłem powiększającym. Mają takie ładne paski na często przezroczystych skorupkach, tyci różki i … nie wiem w sumie, może uśmiech… Potem ze dwa rodzaje bezskorupowych paskudztw, które muszą być omijane ze zwinnością zawodowego slalomowca, bo inaczej trzaskają pod butami, a nieletni ojojują tę niepowetowaną stratę. Ten drugi rodzaj bezskorupowego paskudztwa zamieszkał bieżącej jesieni na szarej renecie opadniętej z drzewa. Przyssały się owe ruchliwe galaretki do grubej skórki i coś tam sobie zjadały. Znaczy, tak to wyglądało jakby sobie te pektyny wysysały zwinnie, ale w sumie mogę się mylić, może dom na zimę sobie preparowały, bo w sumie takie jabłko, to podobne do zamku jest. Duże, błyszczące, spiżarnia jak ta lala. Na głowę, odwłok, nogę, czy co te ślimory tam mają nie kapie. No same zalety.
To w kwestii ślimaków. Myślę, że temat nie został wyczerpany, ale nie bójmy się tego, albo może i odrobinę bójmy, w każdym razie wrócimy do tego. Kiedyś tam.
W kwestii fasoli, to została wyrwana do ostatniego korzonka, pozostałe strączki okazały się dziabnięte przez rekina, albo zamieszkałe, więc zostały zarchiwizowane w kompoście. Matka przytargała szpadel, wysłuchała komentarza sąsiadek, że jak to już zmrok, a oni z dzieckiem kopio. Oni kopio i kopio, a tu do dom tsza iść. Następnie odwiesiła szaliczek zielony, piękny, przez Przyjaciółkę darowany (Przyjaciółkę z tego miejsca chciałam serdecznie pozdrowić. Niech uprawy Twe czy to wrzosów, pomidorów, czy Potomków, Dziewczyno wzrastają obficie!!!) na nieopodal rosnącą różę i wbiła nie bez wysiłku narzędzie w ziemię. Przekopywała tę pachnącą, wilgotną ziemię, aż tu nagle oczom jej krótkowzrocznym ukazała się dżownisia, a potem kolejna i kolejna. Normalnie może umówiły się na warcaby, czy ja nie wiem co, herbatkę popijały, a tu brutalna ja rozkopałam im tę wieczorną sielankę. Dżownisie jedna po drugiej zostały dokładnie obejrzane przez Nieletnią, okrzyczane pięknymi, przeniesione delikatnie wraz z garstką ziemi w okolicę ścinającego właśnie drzewo Ojca (tak, robił nic nie będę, oj nic dziś, gdysz zmęczon jestę) i ukazane niczym na strojnej poduszce, a następnie odprowadzone w okolicę ziemi,w której na powrót będą mogły oddać się warcabowym szaleństwom.
Grządka okazała się przekopaną niewłaściwie oraz bezkształtnie, ale Mąż na szczęście biceps ma nie od parady, więc sytuację wyratował. Warcaby dżownisiom nie były pisane i to podwójnie. No i jeszcze ten nawóz a la chrupki… bleeeee
No i ładnie. O ślimakach już było, dżownisie pyknięte, ale do kreta to jeszcze kawałek, bo oto oczom naszym ukazuje się co?
Przypomnijmy, że listopad nadszedł, a więc co tam na działce rosnąć może jeszcze?
Jasiek!!!!!
No spoko, ale również wyrwany do cna, przerobiony na fasolową, także jaśka od wczoraj brak.
Oczom naszym ukazuje się cukinia. W końcu siana w czerwcu, więc nikomu się nie śpieszy, żeby wyrwać rodzące jeszcze owoce rośliny. Cukinia owa myślicie, że dorodna, że wielkości ręki aż do łokcia, że wystarczy pokroić w plastry i obsmażyć owe talarki o średnicy 5-10 cm i wciamkać na obiadek?
Ano nie. 10 cm to ona miała długości. Ale że ogrodnictwo nasze eksperymentalnym jest, to wiemy już co się dzieje, gdy cukinię siejemy dopiero w czerwcu i to w drugiej jego połowie. Pochyliwszy się nad owym owocem… warzywem znaczy, oczom mym ukazała się DZIURA na pół cukinii. Ktoś się poczęstował. Mysz jakaś może, albo cukiniożerna nimfa… wróżka jakaś… Jak już wspominałam wcześniej w ogrodzie naszym wszelkie stworzenie pożywi się wedle uznania. No i wiadomo co teraz siedzi w mojej głowie.
Nie wiadomo?
Buhaha!
Gdy noc nastaje to wampiry, wilkołaki i inne zombiaki wypełzają z piwnic, studni, stojącego obok zamczyska i leżącego za tajemniczym ogrodem lasu.
A nie, coś mi się poplątało, to nie zamczycho, tylko elektrownia, a zamiast lasu jest estakada i inne działki. To może jednak zombiaki nie wypełzają. Wampiry też raczej nie, bo przecież w opór kotów mieszka na działkach. A wiadomo, że wampiry z braku laku i kotecka capną. Bądźmy poważni.
Do brzegu z tą cukinią. Uznałyśmy z Potomkinią zgodnie, że drugą połowę cukinii zostawimy tam gdzie leży, bo raz, że może cukiniożerna nimfa pożywi się jeszcze (nimfy mają wąską talię, co sugeruje spożywanie posiłków raz w tygodniu, nie pośpieszajmy jej więc), a dwa, że przecież na działce zawsze jest co robić, więc musimy zająć się przycinaniem drzewek.
Ojc drogi rozpoczął już ony proces od obalenia śliwy, gruszy, czy jabłoni w wieku sugerującym już raczej próchno, które okazało się z niej wylecieć po błyskawicznym obaleniu. Mnogość mrówek również rozpierzchła się na wszystkie strony zaaferowana zagładą ich świata. Mrówki owe ostrożnie i z zachowaniem społecznego dystansu zbadane zostały dokładnie przez Nieletniego Biologa. Szkło powiększające po raz kolejny poszło w ruch. Odnóża oraz krągłości mrówcze zostały dokładnie skomentowane oraz zaojojany proces rozpadu mrówczego domu. Jak na Dziecko przystało od ojojania Potomkini przeszła błyskawicznie do totalnego zachwytu nad tym jak to Tata prędziutko zrobił z drzewa klocki i że teraz przecież można je układać (!).
No i fajnie. Tu dżownisie, tam ślimaczki, tu obżarta fasola szparagowa, tam nieobżarta i wczoraj zebrana fasola jaś, tam na wpół ścięte, na wpół obalone drzewo-próchno, tam kwitnące poziomki, tu znów resztki malin, w tle zachodzące słońce, pojedyncze rozbite kwiaty róż obdarowujące jeszcze swą słodką wonią okolicę, spadające z drzew jabłka złote, na potężnym przyklejonym do ogrodzenia elektrowni krzaku ususzone już w zasadzie na rodzynki winogrona, tam znów zasiana w skrzynkach eksperymentalna (a jakże!) pietruszka oraz marchew ozima… Gdy przypadkowy przechodzeń spojrzy leniwie na ogród nasz skąpany w tych wszystkich barwach i woniach, w akompaniamencie nadchodzącego wieczoru i już już da się owy człek ponieść romantyzmowi tej jednej uroczej acz przemijającej chwili… Wspomni słowa wiersza…
Do tych trawników malowanych zielenią rozmaitą, pozłacanych jesiennym liściem, posrebrzanych kwieciem. Gdzie bursztynowy świerzop…
I nagle trach i nagle bum! W ząbek czesany, w kółko golony ty!!! za uzdę szarpany, sieczką i obierkami karmiony, w pierwszą krzyżową połamanem batem bity, z Ochoty na Szmulowiznę bez most Kierbedzia tam i nazad ganiany 1!!!
KRETOWISKO!!!! AAAAAAAAAAAAAAA
Na trawniczku przez Mężusia wypielęgnowanym, z pieczołowitością doglądanym, regularnie strzyżonym piętrzy się kopczyk kreta to jeden, to drugi, to piętnasty.
Kret dobrał się do lubczyku. Przegiął był ostro. Trzeba było przyjść i powiedzieć, że potrzebuje przypraw, ziół, zapasów na zimę. Byśmy pomogli, zapewnili dostawy. A tu bez pardonu przekopał pół działki, krajobraz pozmieniał. Jeszcze nam bobra brakuje! Bez kitu…
No ale, ogródek, to relaks i spontan i wszystkie stworzenia nasze są. Więc wyjdź Kreciku i daj zaprosić się na pędraczka. Pogadamy, ustalimy plany co do kolejnego sezonu. Dojdziemy z pewnością do porozumienia. Żeby tylko pod ziemią, w tych Twoich okopach nie było dodatkowych liczników, bo energia drożeje i nie wiadomo ile odczytów będzie trzeba przekazać prezesowi.
1https://www.nck.pl/projekty-kulturalne/projekty/ojczysty-dodaj-do-ulubionych/ciekawostki-jezykowe/w-kolko-golony1