Zasiadła Kszypkowa na dupce swej w wyrku. Otoczyła się poduszkami, gdyż lubi tak. Im więcej poduszek tym lepiej. Geny księżniczkowe dają o sobie znać. W odwłok i inne części ciała ma być mięciutko i przytulnie. Zasiadła więc z zamiarem zgłębiania literatury. Wiadomo, jesień, te sprawy. Dni szare bure i ponure, światła jak na lekarstwo, trzeba sobie dogadzać i rekompensować ponurą aurę. Gdy człek rano wstaje w świetle gwiazd z zamiarem sprostania obowiązkom, gdy okutany w warstwy niczym cebula rusza na spotkanie codzienności z podniesioną głową, gdysz dumnym jest od urodzenia (jak nie, jak tak?) to napotyka te twarze wypaczone grymasem jesiennym należące do współtowarzyszy niedoli – ludzi na przystanku. Gdy dociera na miejsce oddawania się kieratowi to znów dostrzega twarze poszarzałe ze zgryzoty, ze ślepiami ledwo rozklejonymi i pamiętającymi jeszcze sny niedawno przepędzone spod powiek. To wszystko nie napawa entuzjazmem, nie nastraja do pląsów, nie czyni dnia kolorowym. Człek wypełnia obowiązki napędzony mocą kofeiny. Wraca potem pod daszek domostwa. I co? I znów ciemno, szaro i ponuro.
Oddaje się więc Kszypkowa rozrywce czytanej, śledzi wzrokiem krótkim acz rehabilitowanym soczewkami z odpowiednią mocą te literki, te słowa, te zdania i wreszcie jakaś tam serotonina, dopamina, czasem i inne „niny” tłoczone są po krwioobiegu, neurony dziarsko przewodzą impulsy, mózg rozświetla się od idei, pomysłów, podniet. A więc warto! Warto czytać, gdyż jest to medycznie uzasadnione i robi dobrze.
Zasiadła więc Kszypkowa jak wyżej wspomniano w gniazdku swym i czyta. Spodziewa się ciszy. Cisza pożądaną jest, gdyż cały dzień „proszę paniiiiii”, „czy mogę zadać pytanie?”, „czy dobrze rozwiązałem?”, „bo ona mnie bije”, „bo on krzywo spojrzał”, „bo o matko kochana szaro jest”, „czy mogę siku?”, „nie wyspałem się”, „a czy ta karkufka to będzie, czy jednak nie?”, „mogę poprawić?”, „czy mogę wyjść po wodę”… „mamooooooo, jestem głodna!!!”. I ciągle jakieś dźwięki, ciągle ktoś coś. Normalnie spocić się można.
Zasiadła więc… Czyta…
Tup tup tup… Odgłos dziecięcych stóp…
Podnosi Kszypkowa nos znad stronic i łypie. Łypie z doświadczeniem, gdysz nie jedną wiosnę i nawet jesień dane jej było przetrwać, a więc łypać umie skutecznie, szerokokątnie, spodziewając się niespodziewanego.
Tu, tup, tup… Odgłos dziecięcych stóp…
Myśli sobie Kszypkowa:
– Ale skąd to tupanie?
Dziecię śpi, kot pochrapuje, rybki bulgoczą, czy co one tam w tych zbiornikach wodnych wyprawiają. A tu tupanie słychać. Mąż nie tupie w ten sposób, poza tym zażywa w tym momencie jak to on mawia ablucji (cokolwiek to znaczy, może po prostu zasuwa maseczki, pilingi i obkłada się płatkami róż w przepastnej naszej łazience 4m^2). No to skąd to tupanie?
Trach!
Lodówka odezwała się na to niespeszona.
Tuk tuk tuk…
Przyszedł jej w sukurs kaloryfer.
Tyk, tyk, tyk…
Odpowiedział zegar przystrojony w brokaty i radioaktywne jak nic farby, gdysz wyszedł spod pędzla śpiącej natenczas Latorośli.
Psik – dodał swoje trzy grosze odświeżacz powietrza bez wkładu.
Nosz jasna dupa!
Ciszy nie uświadczysz!
Ale kmini Kszypkowa dalej. Skąd żesz to tupanie dochodzi?
Kszypkowa nie w ciemię bita: szkoły pokończyła, stanowisko zajmuje. Ba! Nawet czytać umie. Zaprzęgła dedukcję do procesu rozumowania, gdysz ona (ta dedukcja) nie raz już przyniosła wnioski będące balsamem łagodzącym na rozedrgane nerwy Kszypkowej. Nie ma to jak proste logiczne rozumowanie. Wniosek pstryk, spokój i cisza w nerwach i uszach.
Jeśli więc Kszypkowa z rodziną mieszka prawie we wieży na enterdziestym piętrze (znaczy wysoko i ptaki podziwiać można od strony grzbietowej, nie brzusznej, wyglądając po prostu przez okno) to oznacza, że nad Kszypkową nikt nie mieszka. Znajduje się tam jakieś półpiętro wypełnione pustką i rozbuchanymi myślami Kszypkowej, gdy własna kopułka nienadanża ich mieścić. Konkludując, na górze nikogo nie ma. Sąsiadów na piętrze ma Kszypkowa a i owszem, ale ściana łącząca ich z domostwem, w którym dedukcja następuje nie sąsiaduje z łóżkiem, tylko jest oddalona o przedpokój. Nie powinno być ich słychać nawet jakby odgrywali scenę biegu przez sawannę na swych 40 metrach. Pod podłogą mieszka dryblas z brodą, który widocznego ani słyszalnego potomstwa nie posiada, gdyż do tego prowadzą wcześniejsze wnikliwe obserwacje Kszypkowej i Spółki. Skąd więc to tupanie?
Trach! Lodówka
Tuk tuk tuk… Kaloryfer
Tyk, tyk, tyk… zegar
Psik! odświeżacz
Na te dywagacje wkroczył Mąż. Cały wypachniony tymi maseczkami i świeżo nasączony sokiem z płatków róż. Zajął miejsce po prawicy czytelniczki, odpalił latarkę a la górnik i rzucił się na główkę w toń liter, słów, stronic. Lubi sobie chłopak poczytać, gdysz dlaczego nie? Siedzi tak chwilę, przetwarza zdania, ewidentnie wciąga się w akcję i naraz:
ŁYP!
Zwraca swe oczęta ku Kszypkowej i pyta:
– Czy to ja słyszę głosy, czy ktoś tupie?
Czyli jednak! Albo obydwoje opętani szaleństwem, albo jednak coś słychać.
I dawaj zaprzęga koleżankę dedukcję i leci z koksem.
-Ej-zagaił przyjacielsko acz kompulsywnie – jak ktoś może tupać nam nad głową jak tam nikogo nie ma?
No właśnie! Jak to w ogóle jest możliwe? Gołębie nowe buty kupiły i tupią po papie na dachu? Niemożliwe! Przecież gołębie nie latają tak wysoko.
Sąsiedzi dobudowali pięterko i wypasają nocami swe potomstwo?
Nosz motyla noga, o co kaman?
A widzieliście ten film z Nikol Żartman o tym, że ona z bladym licem i dwójką dzieci mieszkała w jakimś wielkim domu i ciągle jakieś firanki dygotały, a drzwi trzaskały? Nie pamiętam zbyt wiele z projekcji owego dzieła kinematografii, gdysz w połowie zdjęta strachem oddaliłam się prędziutko od odbiornika telewizyjnego, ale kurczę blade coś tu ewidentnie przypominało ten film.
Mąż:
– Jak ty tak piszesz, to naklikaj tu horrora, o tupiących zjawach!
Nie minęło pięć minut, a już mieli plan.
Zamiast do tyrki, to Kszypkowa do pióra, znaczy do klawiszy zasiądzie zaraz z rana. Przed południem to już powinna historia się rozbuchać dość pokaźnie znając możliwości podkopółkowo- półpięterkowe Kszypkowej. Po południu jakiś wydawca niehybnie zainteresuje się wydaniem owego dzieła (wydawca wydaniem, młahahaha). Przed obiadem mykniemy projekt okładki w Canvie. Wieczorem już pierwsze dochody ze sprzedaży bestsellera będą spływać na konto.
I teraz to już czeka nas dobrostan i sława. Bez kitu!
Nastał więc po kilku godzinach poranek (gdysz jednak konie umysłu dało się poskromić zwyczajnie snem, który to spłynął na Kszypkową naz dwa).
I co?
I Kszypkowa podmalowała oko i pomkła była prędziutko do pracy, aby wlewać w umysły nanoludzi krużganek oświaty.
A ci tam na górze tupią…
Noo i widzisz prawie horhor wyszedł ale taki domowy taki Twój z głębi jestestwa Twego mnie się bardzo miło zrobiło że Ty taka zdolna i taaaaki talent posiadasz.