Moje zainteresowanie pisaniną przeróżną przybiera ostatnio nieoczekiwane formy. No bo wiadomo, mój umysł raczej analitycznym jest. Skoro tak, to muszę dotrzeć do odpowiedniej ilości danych, następnie je zinterpretować, skojarzyć z innymi zaczerpniętymi z innego źródła i voila. A co voila? A no poznanie voila! Przyrost wiedzy z deltą większą od zera.
Przyszła pora na popularną ostatnio, jednakoż mi nieznaną prozę. No i dawaj gugluję gatunek „new adult”. Nowi dorośli, znaczy dla narybka czytadła. Ja już dawno narybkiem nie jestem, ale co mi tam, w głowie wciąż naście, no to czytamy!
Księgarnia niedaleko, ebooki to w ogóle siedząc na własnej kanapie można ogarnąć, porównywarki cen pokazują gdzie najtaniej, tak więc hyc! Mam!
Siadam, zaczynam czytać. Na początku myślę sobie nuuuuuuuuuuuuda przez wielkie nuuuuuu. Ale dobra, ostry dyżur niech odsapnie dziś, w końcu doktór zielony się wykopyrtnął, tsza dać sobie czas na żałobę.
Czytam dalej.
No i ona wzięła i przyjechała, a on jakiś taki niepozbierany i w ogóle co on tam robi. Potem ona wkurzona, ale w sumie to jej go żal, bo on jakiś taki widać, że roztrzęsiony jak pralka przy wirowaniu. No i oni się hybcikiem cześć, cześć zapoznali. On jakiś mrukliwy, widać, że skrywa jakąś tajemnicę. No i masz, ona uznała oczywiście (któż by się spodziewał, no któóóóóóóóóóż???), że to intrygujące. Akcja stopniowa narasta. No i myk pyk razem do windy, potem plaster bo se chłopczyna bubu zrobił, tu pąs, tam powłóczyste spojrzenie. No i masz, iskry lecą…
Ona: Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną,
Suknię materyjalną, różową, jedwabną*, (znaczy dżinsy miała, ale co tam :-P)
On: postawa jak ten kolo od ścięgna. Jak mu tam było? A! Achilles. W każdym razie: klata pirata, w środku wata, oczyska niczym niebo w bezchmurny dzień no i TEN tiszert. Mrrrrau!
Czytam tak i czytam i średnio mnie bierze ta książka, ale myślę sobie, dam jej szansę. Wciągłam się byłam jakoś nie wiadomo kiedy i pyk 120 stron poszło. Nie mogę przecież wciąż czytać jakichś ciężkich pozycji, przeżywać potem trzy dni, trzy noce i osiem godzin czyjegoś wyboru, albo śnić o tym, że mnie ktoś gania z bronią. Nie mogę łamać sobie też ciągle głowy nad teoriami chemiczno-fizyczno-chemicznymi.
Czasem trzeba na lajcie jednak i w związku z tym, że podobno potrzebuję relaksu, to ja będę po tę literaturę sięgać może częściej. Tak tu i teraz postanowiłam. Także wszyscy tu zgromadzeni mi świadkami! Tutaj za fabułą można szybko nadążyć, brak nieprzewidywalnych zwrotów akcji, wszystko wiadome od piątej trony. Wspaniale! Stresów brak, wyłącznie wyluzowanie 🙂
Te wszystkie książki o Wszechświecie, to one rozciągają tę moją wyobraźnię we wszelkich znanych ludzkości wymiarach (!), no bo na co komu trzy? Te eksplozje supernowych, te fruwające po Kosmosie pierwiastki, te ruchy bardziej lub mniej wirowe, to one mnie czynią lekko dizi, niedobrze mi znaczy, bo w gufce się zakręca. To całe rozszerzanie się wszechświata, to oddalanie się od siebie ciał niebieskich. Czy to nie jest aby tak z tym Wielki Wybuchem, że Wszechświat pulsuje? Z nieskończonej gęstości rozszerza się i rozszerza, a potem w jakimś krytycznym momencie z powrotem będzie dążył do niewyobrażonej maleńkości, przepotwornej gęstości i tak w kółko Macieju? Ale w sumie któż to wie? Te wszystkie wyprawy ludzkości dążące do poznania nieznanego. Tam kawałek od Ziemi, albo heeeeeeen za Układem Słonecznym (no i właśnie to hen to takie względne jest, bo dla ludzkości wypuszczenie czegoś poza Układ Słoneczny to wielkie halo, a poza Układem Słonecznym, to jeszcze zostaje jeszcze duża część Drogi Mlecznej, a prócz tego przecież są jeszcze inne galaktyki,uuuuuuffff). No i człowiek siedzi i się nad tym wszystkim zastanawia. Te wszystkie pulsary, horyzonty zdarzeń, karły białe i czerwone, egzoplanety, gazy, pyły, próżnia, galaktyczne śmieci. Matko kochana!!!
Skończy czytać człowiek o Wszechświecie i uzna, że za cienki w uszach i jak to astronomowie dają z tym wszystkim radę, to wpadnie na pomysł, żeby o cząsteczkach i atomach poczytać. Kolejna trwoga, bo to hadrony, tam leptony, tu kwarki i to w różnych barwach i zapachach, tu siły jądrowe, które jak już się komuś uda ruszyć to wielkie ziazia można zrobić milionom ludzi naraz, ale z drugiej strony też dzięki temu można wyleczyć nie jedną chorobę, tam zaś kwanty i ich dziwne zwyczaje. Matulu!
Znowu człowiek biedny siada i myśli, że fizycy kwantowi i chemicy to też mają niewąsko i jak oni to robią, że cokolwiek ma dla nich sens? Jak oni to robią, że nie drżą bezustannie jak ta osika tyle że ze stresu a nie od wiatru?
Przejdzie człowiekowi rozkmina chemiczno-fizyczna, a tu znów przygody.
Zwykła podróż autobusem po odstawieniu Latorośli do przybytku z innymi krasnoludkami z metra ciętymi, widok wystawy w sklepiku, w którym można zakupić zapałki wyzwala nowe pragnienia. Zoczy człowiek tytuł mu znany, że coś o Twierdzeniu Pitagorasa, no to lampka w głowie pstryk i nagła chęć dobycia owego tytułu i zanurzeniu się w teoriach matematycznych bierze nad człowiekiem górę. No i zagłębia się owy człek w stronicach ładnie pachnących papierem i drukiem i myśli sobie, że a do kwadratu plus be do kwadratu musi dać ce do kwadratu, no przecież dzieci się tego uczą w podstawówce, to treść musi być przystępna. Na pewno lżej niż z rozterkami astronomicznymi. Ale zaraz po przeczytaniu kilku stronic okazuje się, że nad tym prostym zdawało by się twierdzeniem to ludzkość od zawsze łamała sobie głowę. Teorie snuła, dowody tworzyła. I w końcu udało się twierdzenie udowodnić, ale ileż to różnych podejść do jednego prostego zdawałoby się równania? No szok i niedowierzanie. Znowu stres, bo ten świat to nie taki prosty.
Ale już risercz na temat nieznanych gatunków literackich przynosi ulgę. Bo oto okazuje się, że są na świecie książki, które pokazują tylko wycinek codzienności wyimaginowanych bohaterów, którzy koncentrują się wyłącznie na byciu obok siebie. Zwyczajna fascynacja drugą osobą, z domieszką chemii hormonalnej. Wiadomo, że owi bohaterowie mierzą się z codziennością, zmianami, które ich dotykają, ale wszystko koncentruje się jednakowoż na tych pąsach, kibiciach, klatuchach piękniuchach, spojrzeniach. Można więc na chwilę odsapnąć od gwiezdnych wybuchów, skfarkuf, których i tak przecież nie sposób dostrzec gołym okiem, od twierdzeń matematycznych, w których kwadrat to wcale nie figura geometryczna tylko sprytny sposób mnożenia tych samych liczb.
Także okrywam się kocykiem z układem okresowym, staram się nie myśleć, że w kubku mam teinę i sacharydy oraz zabójcze cząsteczki ha dwa o, otwieram książkę na stronie sto dwudziestej pierwszej i czytam dalej o tych powłóczystych spojrzeniach w windzie i kolekcji tiszertów pana pilota po służbie. Lęki topnieją, w serduszku robi się cieplutko. Niech sobie zawierucha za oknem nawala, ja mam ciepłość i miękkość.
Polecam zgłębianie literatury w różnych odsłonach!
*Adam Mickiewicz Pan Tadeusz