Nasłuchała się Krzypkowa audiobooka o szpiegach. A co! Jak czyta o szpiegach, wojsku, komandosach czy innych Dżejsonach Bornach, to potem jest skoczniejsza, silniejsza, dostrzegająca szczegóły i ogólnie przeszkolona przez SiAjEj, EmAjSix, Specnaz, Mosad i Grom. A w ogóle to pół życia spędziła w Kłantiko i jeszcze chwilę w oddziale Q… Biorąc pod uwagę wykonywany przez Krzypkową zawód, to w zasadzie którekolwiek szkolenie z powyższych mogłoby być przydatne. To co, może zajęcia z Krav Magi?
No w każdym razie, skoro słoneczko dziś świeci przepięknie. Gdzieś świeci, na pewno. Skoro temperatura dziś iście wiosenna (-2 st. Celcjusza), śpiew ptaków dolatuje z okolicznych drzew. Gdzieś na Ziemi jest ciepło, na pewno. Skoro świeża bryza rozwiewa Krzypkowej idealnie skręcone loki. Gdzieś owa bryza rozwiewa czyjeś loki, to na bank. Ubrała się Krzypkowa na misję specjalną: legginsy, spodnie do biegania, skarpety sportowe (a co, dwie pary ma, to używać będzie!), trzy warstwy na grzbiecie, rękawiczki i czapka, a także komin w kwiatki. Tamte wszystkie ciuchy to raczej w kolorze sinobladokoperkowoczarnym, więc chociaż komin pasuje do różowych butów i także różowego kabelka słuchawek. Załączyła była Krzypkowa mjuzik pod znaczącym tytułem „Run” i ruszyła po dzielni. Dziś może czysta metrów naraz. Może nawet pińcet. Łi łil si. Kondycja przyjdzie kiedyś na pewno, zamieszka połączywszy się z Krzypkową węzłem niemałżeńskim. I będą żyły długo i matematyczno-biegowo. W zębach guma, żeby coś tam ciamkać i nie zakaszleć się po chwili od suchości w jamie ustnej. W uszach „Run, run, run”, w pamięci szpiedzy i spektakularne akcje Sary i innych Dżejsonuf. No to dawaj, do apteki po te rzeczy co się pokończyły. W tym „pięknym” okresie podwyższonej umieralności (grudzień) trza być zaopatrzonym na wszelki wypadek. Tsza na podorędziu mieć defibrylator, respirator, ekagje, ułesgje i co tam jeszcze można kupić legalnie bądź w inny sposób. Krzypkowa dysponuje taką teorię, że między listopadem, a lutym umiera więcej ludzi niż w pozostałych miesiącach roku. Oczywiście jest to założenie wyssane z palca, ot po prostu wnioski z obserwacji na podstawie próby zupełnie niestatystycznej.
No i truchta Krzypkowa na raty, pod wiatr. Gluty ciekną jej obficie (oho, układ oddechowy ulega oczyszczeniu w otoczeniu całego tego smoka… a nie, czekaj, smoGU. Chusteczki na szczęście mieszkają w zapinanej kieszonce spodni, a więc można powstrzymać ten niekontrolowany wyciek w sposób dość prosty. Dotarłszy pod drzwi apteki, stanęła Krzypkowa w kolejeczce przez lokalem. Jedyna apteka otwarta na osiedlu w niedzielę, więc nie dziwota, że kilka osób czeka na obsługę. Dzięki Ci Borze Tucholski za aptekę otwartą w niedzielę na osiedlu! W mniejszych miejscowościach tsza się teleportować np. 20 km, żeby do takowej dotrzeć… Także zalety mieszkania w miejscowości większej niż 50 000 mieszkańców także istnieją. Nie, że same wady, nie.
No i stanęła i czeka. Bez przesady, trzy osoby w kolejce, to jeszcze nie koniec świata. Za Krzypkową wyrosła najpierw pani, która gdy tylko dotarła do kolejki to zaczęła mówić. Hmmm, dziwne, ludzie dorośli mają zupełnie inaczej niż dzieci. Dzieci stojąc nie mówią, ale gdy tylko się ruszą, to nawijają jak nakręcone. Tu proszę, pani stanęła i od razu wpadła w humor lamentująco-wojujący.
– Przecież ja tu będę 4 h stała, matko kochana, ja tylko plaster chciałam. Zamarznę tu, przecież tak dziś zimno…
Za nią pan, ekhem… Prawie wybił okno usiłując ustawić rower, na których niechybnie przytransportował się do owej apteki. Stojaki na rowery postawione 10 m dalej tęskniły za rowerowym uściskiem, marzyły o otuleniu oponką, subtelnym sąsiedztwem pedalików, zapachem szprych… Ehhh… starały się zwrócić na siebie uwagę pana, ale niestety nie dostrzegł on niecierpliwego drżenia rdzeni atomowych i tych zasmuconych elektronów metali, z których zbudowane są owe stojaki… Szkoda, metale też mają uczucia. Szczególnie gdy jest tak zimno i zmniejszają swoją objętość.
Pan od razu zaczął przebierać z nogi na nogę i zasuwać błyskotliwymi tekstami. W sumie może przyszedł po narkan, żeby zneutralizować zbyt dużą ilość proszku iksi wciągniętego w nozdrza dzisiejszego jakże urodziwego poranka… Bo wiadomo, słońće, bryza, loki, takie, takie…
Kolejka drgnęła, zrobiło się poruszenie. Jeden pan wyszedł ze sklepu z zakupami. Weszłam jako następna, za mną pani i pan.
– No zimno przecież na dworze, to weszłam – tłumaczy się pani nie wiadomo komu.
Pan rzucił tylko porozumiewawczy pomruko-warkot. Uznałam, że zgadza się z przedmówczynią.
W okienkach przy kasach stoją dwie panie. Jedna prosi o utensylia niezbędne osobie cierpiącej. Borze Tucholski, dzięki Ci za otwartą w niedzielę aptekę!
W drugim okienku inna pani. Brązowy płaszcz, ocieplane buty, beretoczapka, siwe włosy, okulary. Towarzystwo za mną prędziutko oszacowało wiek i funkcję społeczną kupującej w okularach.
– Te, babcia, tu się kolejka robi, rusz się! – rzucił niby to w przestrzeń pan za mną.
– Ta, niektórzy to zwiedzają te apteki wiecznie, nie pomyślą, że innym się spieszy – rzuciła pani od plastrów(!)
– Dziś niedziela handlowa, można pójść pogadać z innymi sprzedawcami, nie tylko tymi w aptece – rzucił przytomnie pan.
Skoro jest niedziela handlowa, to plaster można chyba kupić w drogerii, która to stoi 50 m dalej… Ale w zasadzie może to jakiś superspecjalny plaster w rozmiarze niedrogeryjnym, a wyłącznie aptecznym? Może…
– Jezu, no i jeszcze piętnaście kremów będzie kupować i wszystkie tabletki świata. Przecież za drzwiami ludzie na śmierć zamarzają – melodramatyzował dalej pan w akompaniamencie pani od plastra.
I nagle wstąpiła w Krzypkową nadludzka moc. Urosła 30 cm w górę, błyskawicznie wyhodowała sobie biceps oraz klatę a la Szfarceneger, przypomniała wszelkie zasady walki wręcz i fiknęła do osiłka od roweru.
– Te, Ptysiu, a po coś tu przylazł w niedzielę i na grzyb w ogóle buzię otwierasz? A ząbki rześ mył dziś, że tak się uzębieniem chwalisz?
– eeee, uuuu, gggffff – elokwentnie wyrzekł pan, a pani od plastra zamarła i zmieniła kolor na nieco siny.
– Wygadany Taki, a jak trzeba przystąpić do konwersacji z kimś w swoim rozmiarze, to języka w gębie zapomina.
– Znaczy, bo ja tu po kondom przyszłem – krztusił cośtam przez zęby – lalka mje na chacie została, miałem szybko polecieć.
Jeżu w malinach, dobrze, że chociaż po kondom przyszedł, bo bez ogumienia jeszcze zdolny się rozmnożyć. Matko kochana, broń!
– Odrobinę szacunku – ryknęła Krzypkowa – raz, że ten Tfuj kondom to w ropusze albo skoro dziś niedziela handlowa, to w drogerii możesz kupić; dwa że może zdecyduj się na szklankę wody zamiast oraz zimny prysznic; trzy, że ta pani przy okienku emeryturę dostała dopiero wczoraj wieczorem, więc dziś przyszła wykupić leki, bo jej się data ważności na receptach kończy i jutro już nic nie kupi.
– Ale że co? – nie wiedział już jak się nazywa pan od roweru, więc podkuliwszy samego siebie pod siebie wyszedł był rakiem z apteki. Sina pani za nim…
Od razu się jakoś przejrzyściej zrobiło 🙂
– Proszę! – jak przez mgłę usłyszałam głos Pani Magister, zatrzepotałam rzęsami, otrząsnęłam się z marzeń i ruszyłam do okienka.
Merykurwakrismas! Moja miłość do ludzi pierzchnie ostatnio niczym pierwiastek technet*.
* okres połowicznego zaniku technetu wynosi 6 godzin.