Generalnie Krzypkowa i kfjatki to miłość jest skomplikowana i wymagająca dużo przestrzeni oraz samodzielności od wszelkich indywiduuf w tym związku. Bo tak: element zrywu endorfinowo-serotoninowo-dopaminowego oczywiście występuje i wtedy sprawa przedstawia się w samych ohah i ahah i w otoczeniu nagle wyfruniętych w powietrze oraz brzuchu motyli. Natomiast element codzienności wdziera się w te relację z subtelnością betonu spadającego z wysokości skajtałera zaraz w poniedziałek.

W poniedziałki bowiem Kszypkowa popitala jak ten robocik: pranie, prasowanie, jedzenie, sprzątanie, robota, jedzenie, łeeeeee „jestę głodna!”. Także poczuliście tę zroszoną skroń?

Wtedy kfjotki są cichymi obserwatorami, świadkami popitalania, bekgraundem rzekłby ktoś kumkający po anglosasku. No i wtedy jako że biedni chlorofilowi potomkowie dżungli nie mogą wydawać dźwięków słyszanych ludzkim uchem to Kszypkowa zapomina, że można by popodlewać tę lub tamtą roślinę.

Stan takowy trwa około 5 dni, a potem nastają dni łikendowe i Krzypkowa romantycznie z gniazdem wróblim zamiast włosów, rozchełstanym szlafroku, kubkiem kawy w ręku przechadza się przez komnaty oraz „oranżerię” i dostrzega tę florę, to odbicie światła w mięsistych liściach, te odcienie różu w płatkach pelargonii czy fuksji, tę plejadę odcieni barw wszelakich, te drobne owoce zawiązane na łodyżkach, ach! Delikatnie mruga Kszypkowa swemi rzęsami niczym firankami. Wszystko jest takie ach i och. Ten poranek, to słońce, te barwy kwiecia. I znowu endorfiny, serotonina, dopamina, oksytocyna wręcz…

I nagle trach! Okazuje się, że zamiast firanek pojedyńcze włoski bez ładu i składu powtykane w powieki są przedsionkiem krótkowzroczności korygowanej optymistycznie acz nie trafnie soczewkami sfazowanymi za bardzo. I nagle nerw wzrokowy Kszypkowej przetwarza, a kora nowa czy tam stara ogarnia, że ja pitolę!

Suche liście!

Pożółkłe to tu to tam!

Aaaaaaaaaa!

Tsza było może dać pić w tygodniu jak krzyczały bezgłośnymi ustami „wody!!!!”.

I tak to właśnie jest.

Najlepiej, żeby rośliny same podłączały się pod wodociąg i kropelkowo dostarczały sobie ha dwa o. A swoją drogą niech Kszypkową też podłączą, bo się dziewczyna odwadnia od tego gadania całymi dniami do Nanoludzi.

Już jakiś czas tak jest w tych Kszypkowej związkach z florą…

Na początku nastawiona na fakt, że każdą roślinę da radę doprowadzić do granicy między światami uznała, że samotne życie też dla ludzi. I trwała w tym przekonaniu wiernie.

Aż tu nagle Siostra przybyła chyba nawet bez zapowiedzi.

I co?

I przywiozła wzięła była donicę wcale nie małą i zawartość jej chlorofilem napełnioną no i ziemią, gdysz wiadomym jest że kfjatki rosną w ziemi…

No i wypowiedziała sentenconalne „nie zabij roślinki”.

Pot wystąpił na czoło młodej wtedy jeszcze i gładkiej Kszypkowej. Presja zastukała kościstym paluchem w plecy Kszypkowej drobne jeszcze i jędrne.

Kfjotek ony do dziś stoi na półce. Także miszyn akompliszt czy coś.

Z tego miejsca pozdrawiam serdecznie Siostrę Kszypkowej!

Prócz zaskoczenia misją siostrzaną Kszypkowa podjęła się była również zupełnie przez przypadek innego równie karkołomnego zadania zupełnie nie matematycznego (a trzeba wiedzieć wszystkim zainteresowanym lub nie, że matematyka jest serduszku Kszypkowej zupełnie bliska i również wyzwalająca hormony szczęścia) – hodowania storczyków. Epifity owe nie mylić z epitetami i epitafiami okazały się być zupełnie zaskakujące i radzące sobie wyśmienicie choć przeciwnie do logiki. Bo przecież kwiatki wszelakie lubią, żeby dostarczać im wodę, zmieniać podłoże, ustawiać w miejscach z odpowiednim nasłonecznieniem, idealną temperaturą, jednym słowem – mieć na nie wzgląd. A tu storczyki, okazały się być zupełnym zaskoczeniem nie obnosząc się ze swym jestestwem i olewając wszelkie zasady. Otrzymała Kszypkowa dawno temu fioletowego storczyka. No i git. Postał sobie eksponując swe kwiecie, potem zrzucił nadmiar płatków, przysechł na kwietnej łodyżce i pozostały same liście oraz korzenie umieszczone w mieszaninie kory i ziemistego podłoża. I stała tak dzielnie i trwała bezgłośnie roślina. Kszypkowa uznała, ze wszelkie jej początkowe zabiegi nic nie dają i kwiatek powtórnie zakwitnąć nie chce. Nic to – pomyślała, nie będę się narzucać. Mijały kolejne tygodnie, lato przeszło w jesień, tamta w zimę i nic. Kszypkowa w ferworze obowiązków codziennych zapomniała podlać stwora. Stał więc dzielnie i stał. Okno w wynajmowanym pokoju miało tę tendencję, że samo niespodziewanie się otwierało gdy powiał na nie wiatr. A kwiatek stał niedaleko okna, gdysz tam właśnie było jego miejsce. Doznał więc raz, drugi i trzeci owego powiewu zimy. Następnie przypomniała sobie Kszypkowa, że dobrze by było jednakoż dostarczyć kwiatkowi wody, gdysz dawno tego nie robiła. Zatahała więc doniczkę z wysuszonym wszystkim w środku do wanny, zalała prysznicem doniczkę do pełna, polatała, pobiegała, ukręciła jakieś pranie, po czym nadmiar wody wylała i ustawiła stwora na swoim miejscu niedaleko okna.

A ten co?

Wziął i zakwitł.

TADAM!

Od tej pory Kszypkowa w ten właśnie sposób zaczęła hodować kolejne storczyki. Przynosiła do domu te półżywe epitafiofity, co to je w markecie budowlanym za stracenie na przecenionej półce położyli pracownicy. Przesuszała, przewiewała, po czym podlewała do pełna.

I co?

I kwiaty rzuciły się ochoczo do ubarwiania domostwa Kszypkowej. Stoją tak to tu to tam, raz je Kszypkowa podlewa a właściwie przelewa ochoczo, raz przewiewa mroźnym powietrzem, a te jak wariaty kwitną na potęgę, a właściwie do potęgi będąc precyzyjnym w terminach matematycznych. Okazało się jednakoż, że hodowla olewnicza owocną, a nawet kwietną zdała się.

Zastanawia się może Czytelnik lub Czytelnicza co teraz przyjdzie do głowy Kszypkowej względem kwiecistych hodowli?

A może by tak z nasion wyhodować coś samemu – wpadła raz na pomysł?

Czemu nie?

Wszelkie zioła padają jak muchy na parapetach, w ogródku i wspomnianej wcześniej „oranżerii”. Ale nie naparstnica! Naparstnica przetrwała sianie, wypuściła liście, trzyma się dzielnie już od roku. Jednym słowem dała radę w doniczce na kuchennym parapecie. Naparstnica jak powszechnie wiadomo zawiera digitalinę, czyli związek będący składnikiem leku nasercowego, a w dużych dawkach neutralizujący wrogów. Także przy kuchennych rewolucjach trzeba być uważnym, żeby nie dorzucić listka do sałatki. Do kompletu naparstnicy wapno zmagazynowała Kszypkowa oraz szpadel podręczny, także odważna się zrobiła w swoich uprawach oraz bronieniu domostwa przed wrogim najeźdźcą…

Na jakąż to roślinę przyjdzie czas jutro… za tydzień… za miesiąc… za rok? Nie wiadomo.

Wiadomo jednak, że związki Kszypkowej z florą to jednak jest sport ekstremalny. Tsza mieć mocne nerwy, ot co…

Kfjotek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Przewiń na górę