Podobno to działa tak, że jak człowiek biega, to mu to na zdrowie wychodzi… Że to aktywność fizyczna niedroga, bo jak się uprzesz, to i na bosaka dasz radę (acz nie próbowałam, bo na żwirze może być ciężko, a te trotuary to jednak nie za czyste) to Krzypkowa co jakiś czas zażywa tego sportu. Hasanie na dzielni niczym rączy króliczek to czasem nawet Krzypkowej wychodzi (znaczy przez 50 metrów, potem cherlańsko, glutów potok, a potem znowu 50 metrów i powtórka i jakoś to idzie).
Styczeń chylił się ku zachodowi, a więc Krzypkowa z pierwszym promieniem słońca rzuciła się była do inwentaryzacji ogrodniczej. Woreczki strunowe wydobyła z sobie tylko znanych miejsc w domu, bloga inspirującego odpaliła- posłuchała, że helloł! ostatni dzwonek na sianie papryki, bo inaczej to zbiorów nie będzie, wytahała więc pojemniki po jajkach z domowego pojemnika na papier, łyżeczką do herbaty odmierzyła porcje ziemi odpowiednie dla każdego nasionka, sięgnęła po nasiona, a tu co? Nosz jasna niespodziewana luka w nasionach! Zaklęła siarczyście pod nosem Krzypkowa i dawaj parkiet zrywać, bo przecież w zeszłym roku tyle ich było tych nasion, że się przesypywało. I gdzie one wzięły się schowały? Czy one może odkopytkowały dotamtąd?Matulu!!!!
Usiadła Krzypkowa na tylnej części swego ciała i dawaj dedukcję zaprzęgła: w szufladce z „Działkowcem” nie ma, na balkonie w pojemniku na nasiona nie ma, w innych tajnych skrytkach na „PRZYDASIĘ” nie ma, no to może w altance są?
Gdy tylko słońce zaszło (przecież przy świetle nie będzie biegać, bo jeszcze ktoś zobaczy, a forma Krzypkowej nie jest iście olimpijska, to jeszcze komentarzy by były i naigrywanie się z okraszonych rzęsistym potem prób utworzenia owej formy, na to Krzypkowa gotową nie jest, a więc po zmroku biega) Krzypkowa przywdziała strój biegaczy superprofesjonalny (przetarty i sprany to tu to tam), słuchawki w uszy wkręciła odblaski przyodziała, plecaczek z kluczami działkowymi zarzuciła na plecy i heja potruchtać na działkę postanowiła.
Truchtała tak, cherlała, gluty wycierała wielokrotnie aż z pąsowymi polikami doturlała się do ogrodzenia z trudnym acz prowadzącym do ogródka zamkiem(zamki bowiem dzielą się na te łatwe, do których klucz się wtyka i pstryk się je przekręca oraz te trudne, czyli, że się trzeba namęczyć, żeby je otworzyć) i już po kilku słowach obelżywych przedostała się na łono ogródków działkowych.
I naraz spostrzegła, że oto ogródki działkowe pozbawione są zupełnie jakichkolwiek latarni i ciemno tam jak w d… znaczy mrok roztacza się przytłaczający. Ściągła była Krzypkowa słuchawki, gdysz może lepiej jest słyszeć, że ktoś lub coś się zbliża niż tak po prostu dać się pożreć bestyji okrótnej czającej się w ciemnościach. Odrobinkę ścierpły Krzypkowej plecy, gdysz jednak do świadomości wdarła się myśl o tym, że może to jednak nie jest najlepszy pomysł żeby samotnie pod osłoną nocy kroczyć po trawnikach ogródków działkowych. Nic to, druga taka okazja może się nie powtórzyć, a nasiona najpewniej leżą spokojnie w altance i krzyczą niemymi wargami, aby je jednak wkopać w ziemię, gdysz one mają dizajer, żeby wyrosnąć na okazałe rośliny, a tu warunków sprzyjających brak.
Uzbroiła się Krzypkowa w resztki odwagi lub głupoty skrajnej, zwał jak zwał i przyświecając sobie nadzieją oraz latarką z mądrofonu poczłapała była ku ziemi nie tak znowu urodzajnej i nie tak do końca własnej.
Pokonała kolejny zamek i wkroczyła do altanki. Świecąc tak latarą i przebierając w nasionach pomyślała, że jak wykroczy z tej altanki to najpewniej w łeb dostanie od jakiegoś strażnika ogródkowego chroniącego złoto emerytów zakopane pod marchewką przed elementem przestępczym czyhającym na bogactwa leciwych albo napatoczy się na dwustukilowego dzika, gdysz zgodnie z ogłoszeniem zwierzęta chrumkające podobno wpadają raz po raz w odwiedziny działkowe. Zanurzona w tych wizualizacjach tak się była przejęła, ze aż jej pingle zaparowały. Nasion oczywiście nie znalazła, bo tylko groszek i jakieś kwiatki zostały z zeszłego roku. Nosz jasna niespodziewana by to trafiła, no!
Ostrożnie wychynęła z domeczku pozdrawiając w locie swego silnorękiego nibynorweskiego kolegę od przycinania drzewek jabłoni w kształt bonsai i z duszą na ramieniu człapała ku ogrodzeniu działkowemu próbując nie wywalić się o gałązki i inne krety. Aż tu nagle szmer jakiś przyprawił ją o kolejne ciarki na plecach. Co to za odgłos? Aaaaaaaa… ze słuchawek zwisających luźno z szyi dobiegała muzyczka do biegania… ufff… Trasę do głównej bramy pokonała raz dwa w susach godnych siedmiomilowych butów Michała z Częstochowy *
Zamek niby trudny tym razem udało jej się otworzyć w rekordowym tempie i trach już była na oświetlonym i uczęszczanym przez przechodniów trotuarze.
Droga do domu upłynęła jej dużo szybciej niż ta w stronę ogródka.
Może było z górki, a może po uprzedniej rozgrzewce i wizualizacjach godnych stanów lękowych po prostu biegła jak należy. Tego nigdy się nie dowiemy…
Papryka dostępna w pobliskim dyskoncie zakupiona została następnego dnia z przeznaczeniem na równie zdrową jak bieg sałatkę, a nasiona użyte do wysiewu.
A u Was jak tam sezon ogrodniczy? Rozpoczął się już?
* Jan Brzechwa „Siedmiomilowe buty” https://wiersze.juniora.pl/brzechwa/brzechwa_s03.html